31 marca 2013

Włosy: delikatne mycie szamponem w pudrze Khadi.







Dziś coś dla włosomaniaczek:) Bardzo chciałam pokazać Wam produkt, do którego musiałam się przekonać i teraz jestem bardzo zadowolona, oraz miło zaskoczona.

To naturalny szampon w pudrze Khadi, który jest mieszanką indyjskich orzechów, ekstraktu z mango i hibiskusa. Ma genialny skład, jest niesamowicie delikatny i świetnie oczyszcza włosy.

Kupiłam go z ciekawości już rok temu. Wtedy podchodziłam do niego sceptycznie, pomimo wielu pozytywnych recenzji jakie przeczytałam, nie wierzyłam że będzie w stanie domyć moje włosy.

Choć miałam jak najbardziej pozytywne doświadczenia z praniem w orzechach piorących, nie wydawało mi się aby szampon w proszku poradził sobie lepiej niż zwykły. Jednak marzyłam o delikatnym i naturalnym oczyszczaniu, które wspomagałoby moje włosy i nie drażniło skóry głowy.

Nabyłam szampon, użyłam dwa razy według instrukcji. Nie byłam zachwycona, nie pamiętam nawet o co dokładnie mi chodziło. Szampon schowałam i tak poczekał niemal rok.







Ostatnio, ponieważ sprawy naturalnego mycia  znów zaczęły mnie interesować, dałam mu druga szansę. Tym razem postanowiłam użyć go troszkę inaczej i po ugotowaniu mojej mieszanki nałożyłam ją na mokre włosy, zostawiając pod czepkiem na 15 minut. Taka wersja wydała mi się o wiele wygodniejsza niż dłuższe mycie włosów w wannie, więc w tym czasie zajęłam się czymś innym. 

Zgodnie z moimi przepuszczeniami, okazało się że szampon pozostawiony na włosach dłużej niż dotychczas oczyścił je wręcz GENIALNIE!
Zupełnie tak samo jak klasyczny szampon, czemu nie mogłam się nadziwić. 




 



Czułam że włosy były lekko splątane, nałożyłam więc maskę, jak zwykle i zrobiłam płukankę z żelu lnianego. Po wyschnięciu nie mogłam się nadziwić. Moje włosy naprawdę były czyste. Nie tłuste, przeciążone, ale lekkie, miękkie i bardzo błyszczące.

Wiem że wiele dziewczyn ma różne sposoby na używanie szamponów w proszku. U mnie najlepiej działa trzymanie go na głowie przez 15 minut, nałożenie maski nawilżającej i płukanka. Póki co nie próbowałam jak sprawdza się solo, ale nie czuję takiej potrzeby. Niżej fotka kawałka włosów po myciu:)






Jakie są plusy i minusy szamponu?

Plusy:
delikatne, naturalne oczyszczanie
zmniejszenie przetłuszczania
świetny skład, brak chemicznych detergentów
zapach (ja bardzo go lubię, jest typowo indyjski, zostaje na włosach, choć w delikatniej wersji)
wpływ na włosy, lekkie pogrubienie
brak podrażnienia skóry głowy

Minusy:
konieczność przygotowania
lekkie splątanie włosów, jeśli nie nałożymy odżywki
dłuższy czas czas na przygotowanie i zmywanie


Mój szampon kupiłam na allegro za 30 zł. Cena w stosunku do ilości i wydajności jest całkiem ok.




Oto jak powinnyśmy go używać:

"Należy wsypać kilka łyżek proszku do szklanki wody, gotować przez 10 minut. Naczynie z wywarem ziołowym należy pozostawić na całą noc, a następnego dnia nałożyc odcedzony wywar na mokre włosy. Pozostawić kilka minut na włosach i spłukać.
Do włosów półdługich potrzebne będą ok. 2-3 łyżki proszku."


Na początku zostawiam mój wywar na całą noc. Ostatnio zauważyłam że nie jest to koniecznie i szampon sprawuje się tak samo dobrze:)
Skład widać niżej:)







 Dla kogo jest ten szampon?

Dla dziewczyn którym zależy na bardzo delikatnym oczyszczaniu włosów i skóry głowy. Dla tych, które mają bardzo wrażliwą skórę i nie tolerują klasycznych szamponów. No i zdecydowanie dla tych, które mogą się przełamać i spróbować. Nie jest to łatwy kosmetyk, wymaga paru prób, troszkę więcej czasu. Na pewno sprawdzi się lepiej u dziewczyn myjących włosy rzadziej, bo codzienne mycie pudrem może być uciążliwe. Ale myślę że warto i zamierzam stosować go zawsze, kiedy będę mieć chwilę aby go przygotować. Może nawet uda mi się przestawić na takie mycie w całości. Nawróciłam się na szampony w pudrach:D


Zabrałam go na wyjazd, zostawiając normalny szampon i jestem bardzo zadowolona. Nie gwarantuje jednak że mój sposób mycia sprawdzi się u Was. Może będziecie potrzebowały innej kombinacji.


Dajcie znać co myślicie:) Stosowałyście takie szampony? Jak je używacie?

Buziaki

Alina

P.S Wyniki konkursu z kohlem będą jutro na blogu:)


 

30 marca 2013

Dzień pielęgnacji twarzy i ciała. Naturalne przepisy i ulubione kosmetyki.




 
Wczoraj miałam troszkę więcej czasu aby zrobić coś dobrego dla siebie, i przy okazji co nieco udokumentować. Chciałam pokazać Wam jak wyglądał taki dzień pielęgnacji, w którym większą uwagę chciałam poświęcić twarzy i całemu ciału. Jutro lub pojutrze możecie spodziewać się takiego samego postu, ale o pielęgnacji włosów.

Kiedy wyjeżdżam do domu, większość klasycznych kosmetyków zostawiam, pakując tylko te naturalne:) W tym czasie funduje mojej skórze małe wakacje od makijażu i wszystkich składników, jakie zdarza mi się na nią nakładać.

Skóra po takim tygodniu wygląda ładniej, ja czuję się lepiej:) Ale dzień zaczynam zawsze od mięty. 
Miętę uwielbiam, właściwie w każdej postaci. Kocham kosmetyki miętowe, olejek, herbatę z mięty.

Wczoraj testowałam miętę marokańską, prezent od przyjaciółki, i muszę przyznać że jest przepyszna!



 
  




Na śniadanie lub drugie śniadanie zawsze funduje sobie talerz owoców i warzyw. Tym razem dodałam troszkę orzechów, które uwielbiam, bo bardzo fajnie urozmaicają sałatki.

Jeśli wszystko jest w porządku, rano nasza skóra powinna wyglądać najlepiej. W końcu, miała całą noc na to aby odpocząć, zregenerować się, wyciszyć. Aby nie psuć tego co udało jej się osiągnąć, rano tylko delikatnie przemywam twarz wodą różaną i nakładam olej arganowy.

To wszystko:) Resztę zabiegów i oczyszczanie zostawiam na wieczór, co również genialnie pomaga mi się zrelaksować i uspokoić:)

Olejku arganowego nie trzeba nikomu przedstawiać. Jestem mu wierna już od dawna i jest to jeden z moich ulubieńców.
Woda różana genialnie pielęgnuje okolice oczu, nawilża, działa łagodząco i antyseptycznie. No i do tego cudownie pachnie. Polecam też wodę z kwiatu pomarańczy i wodę z kewry.




  



Skoro już jesteśmy przy różach:) Niestety, nie dane mi było zjeść różano- truskawkowych deserów lodowych, które przygotowałam. Przeziębiłam się i chyba będą musiały poczekać. Ich miejsce zajęła, z pewnością nie tak pyszna, nawleka z czosnku:)






Oczywiście wszystkim Wam, chciałam życzyć Wesołych Świąt i cudownego czasu z rodziną i bliskimi:) Nie udało mi się zrobić żadnego jajeczka, ale to niżej wykonała moja kochana ciocia, której wysyłam gorące całusy!


 




Wieczorem przechodzę do oczyszczania. Tym razem zaszalałam i oprócz klasycznego oczyszczania mydłem czy ocm, wykonałam jeszcze peeling i maseczkę. Wszystko z produktów, które znalazłam w kuchni.

Jak pewnie wiece, jestem wielką fanką naturalnych mydeł. Obecnie testuje mydło savon noir z olejkiem z czarnuszki, i za każdym razem jestem zachwycona jego działaniem. Obawiałam się że może lekko przesuszać skórę, tymczasem okazało się, że po umyciu skóra jest nawilżona, miękka i niesamowicie miła w dotyku. Na pewno za jakiś czas pojawi się recenzja:)



 




Zdradzę Wam przepis na peeling o bardzo fajnych właściwościach. Aby go wykonać potrzebujemy kory dębu, miodu i mielonego lnu.

Mielony len znakomicie nawilża skórę i możecie zrobić z niego super maseczkę. Kora dębu pomaga w leczeniu stanów zapalnych, przyśpiesza gojenie, miód zaś nie tylko nawilża skórę, ale w dodatku utrzymuje jej odpowiedni poziom wilgotności. Odkaża ją przez swoje silne działanie antybakteryjne. Pomaga też złuszczać naskórek, lekko zwęża rozszerzone pory.







Łyżkę kory dębowej (do kupienia w sklepach zielarskich i aptekach) zalewam wrzątkiem i po 10 minutach odcedzam. Chodzi o to aby zostały nam głównie same kawałeczki kory z odrobinką wody. 
Jeśli macie blender lub młynek do kawy możecie zmielić korę na jeszcze mniejsze kawałki, ale takie gotowe też się nadają.

Peeling nie jest szczególnie ostry, ale miło masuje skórę.






Korę mieszam z miodem i dodaje mielony len. Ciągle mieszam, dodając lnu, aż uzyskam zbitą konsystencję. Wtedy nasz peeling jest gotowy i najłatwiej go użyć.






Całość jest już gotowa i jak widać, konsystencja pozwala na dowolne formowanie, możemy więc zrobić z niego wygodne kuleczki:)

Nakładam peeling na zwilżoną twarz i delikatnie masuję, zostawiając składniki na twarzy przez 2 minuty. Kiedy zmyjecie peeling zauważycie że skóra jest oczyszczona, wygładzona, miękka i super nawilżona.

Wykonywałam go pierwszy raz, ale już kocham ten przepis. Zamierzam poeksperymentować jeszcze z korą dębową, i stworzyć brązujący olejek:)






 Po wykonaniu peelingu nałożyłam na skórę maseczkę z kozieradki. Już wcześniej napisałam o niej dość obszerny post (KLIK), tym razem, na kozieradkę nałożyłam chusteczki, które sprawiły że powoli zasychała i lepiej trzymała się skóry.

Moja skóra uwielbia kozieradkę. Polecam ją szczególnie dziewczynom borykającym się z niedoskonałościami. Maseczkę zmywam wodą, ale nie do końca, charakterystyczny 'żel' wmasowuje lekko w skórę i pozwalam mu zostać na twarzy do wyschnięcia. To nawilżacz tak samo skuteczny jak żel lniany.





W kąpieli całe ciało myję mydłem savon noir, lub mydłem aleppo. Do złuszczenia naskórka używam rękawicy Kessa, dzięki której nie muszę wykonywać peelingu. Uwielbiam to połączenie i efekt jaki dają na mojej skórze:)

Na sklepowy peeling decyduje się tylko w przypadku peelingu do stóp. Lawedowy Ives Rocher kupiła i pokochała również moja mama, więc mam go pod ręką. Jeśli jeszcze nie próbowałyście, koniecznie dajcie mu szansę!





Na noc znów wracam do olejku arganowego:) Jak widać mój system jest dość prosty i nieskomplikowany. W tym tygodniu, będę ograniczyć się tylko do mycia twarzy mydłem z czarnuszki i pielęgnacji olejkami.


Mam nadzieję że taki post jakoś Was zainteresował:)
A jak obecnie wygląda Wasza pielęgnacja?


Buziaki, 

Alina


  

29 marca 2013

Ulubieńcy lutego i marca, start zdrowego tygodnia pielęgnacji:)








Czas na ulubieńców, a ponieważ filmiku dawno nie było, zajmiemy się kosmetykami, które odkryłam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Dodatkowo, przez najbliższy tydzień na blogu zagoszczą posty o naturalnej pielęgnacji i troszkę postów o przekąskach, ponieważ wróciłam do domu rodzinnego i czas na mały 'reset':)

Zaczynamy więc naturalny tydzień, możecie spodziewać się postów o pielęgnacji od środka, pielęgnacji skóry i włosów, oraz troszkę nowych rzeczy.





Wiele z Was pytało czy zmieniłam fryzurę:) Tymczasem to tylko ulubieniec, doczepiana grzywka z Calries, kupiona w przecenie za 12zł. Dzięki niej, teraz wszystkie moje znajome sprawdzają jak wyglądałyby w grzywce:)




Strzałem w dziesiątkę okazał się być lekki krem brzozowy Sylveco. Jeśli poszukacie fajnego, delikatnego nawilżacza o dobrym składzie, który sprawdzi się również pod podkład, warto go kupić. W ofercie jest jeszcze krem rokitnikowy i nagietkowy (ten ostatni lepszy dla cery tłustej).

Po tym jak krem zadebiutował na blogu, dostałam od Was, wiele pochlebnych komentarzy na jego temat. Okazało się że jesteście z niego zadowolone tak samo jak ja:) Przekazuje więc informacje o nim dalej, mam nadzieję że sprawdzi się u innych.

Krem kosztuje 25 zł, ja kupuje go na ul Studenckiej lub Zamenhoffa w Krakowie. Jeśli chcecie poczytać więcej na jego temat, zobaczcie ten post (KLIK).




  



Sok z żyworódki wybawił mnie od alergii skórnej. Kiedy naniosłam go na swędzące i piekące miejsce, dyskomfort momentalnie ustąpił, a na drugi dzień objawy alergii były prawie niewidoczne.

Oczywiście świetnie przyśpiesza gojenie niedoskonałości, koi skórę i przynosi jej ulgę. Wersję konserwowaną alkoholem możemy też pić, wersja z gliceryną nadaje się lepiej do suchej skóry. Miejscowo na niedoskonałości stosowałam wersję z alkoholem. Kupuje ją tutaj.

O żyworódce planuje jeszcze osobny post, wtedy podam Wam więcej informacji. Ta roślinka zdecydowanie na to zasługuje;)






Bardzo przypadło mi do gustu również mydełko na przebarwienia Wardi Shan. Jeśli akurat 'pracujecie' nad przebarwieniami, mydełko może być fajnym sprzymierzeńcem i uzupełnieniem innych produktów czy sposobów.


  



Ulubieńcami zostały produkty do podkreślania brwi. Kredka Catrice, Date wiht Ash- tone, oraz pisaki Misslyn. O pisakach pisałam już tutaj (KLIK) , uwielbiam je za precyzje i trwałość. Kupiłam je w galerii krakowskiej, kosztowały około 30zł. Jeden z nich mam już chyba z rok i dalej sie nie wypisał:)



  



Ginvera Green Tea to mój ulubiony krem bb, strasznie żałuję że nie ma ciemniejszych odcieni na lato. Piękne stapia się ze skórą, jest niemal niewidoczna, ładnie kryje. Jeśli nie potrzebujecie niczego ciężkiego, Ginvera może być fajnym wyborem na początek. Lakiery ostatnio Wam pokazywałam (KLIK), dalej uwielbiam H&M Prime & Proper, oraz Wibo 485.



  


O minerałach już Wam ostatnio pisałam, ale do ulubieńców dodałam jeszcze podkład Lily Lolo, oraz mineralny podkład z Sephory. Oba mają podobne kolory (popcorn i nr 10), moją skórę matują bardziej niż Annabelle, lżej kryją ale i tak lubię po nie sięgać.



 


O tuszu już Wam pisałam, no i oczywiście niewiele się zmieniło. Kończę moje opakowanie Lovely, Curling Pump Up, dalej jestem bardzo zadowolona:) Pełna recenzja jest tutaj (KLIK).



Pigment Illamasqua, Ore już wcześniej gościł na blogu (KLIK), i muszę przyznać, że pokochałam go w wersji 'na mokro'. Lśni jak prawdziwe złoto, pięknie mieni się w słońcu i jest idealnym rozświetlającym brązem. Potrzebuje fixera, bo nałożony na wodzie, lubi się kruszyć, ale i tak jest idealny.

Kupiłam go w całkiem fajnej cenie na allegro.
 

 
Maseczka z historią, czyli Natur Vital Sensitive. Dzięki Kasik wreszcie mam ją w swojej łazience, a moje włosy uwielbiają proste połączenie soku z aloesu i emolientów. Bardzo mocno nawilża, więc nadaje się do suchych, rozjaśnianych, zniszczonych włosów. Tutaj możecie poczytać recenzje na KWC.

Maska dostępna jest tylko w naturach i to nie wszędzie, kosztuje około 20zł.



 


Kocham oleje do włosów, tym razem do ulubieńców trafiła Sesa, choć pewnie z czasem pokaże Wam też resztę tego co używam. Sesa faktycznie ma dość intensywny zapach, ale jeśli lubicie np amlę to nie powinien być dla Was problemem:) U mnie sprawdza się super ma skórę głowy, pobudza do wzrostu małe włoski a na całą długość lubię nakładać też Khadi, przyśpieszający wzrost.





Jacy są Wasi ulubieńcy? Co najbardziej przypadło Wam do gustu w tym miesiącu?

Dajcie znać, a jeśli macie pytania, piszcie!

Buziaki

Alina





27 marca 2013

Makijaż, ciemne kreski, fiolet, Anahi.







Jedna z Was prosiła mnie o wykonanie makijażu Anahi, a ja pomyślałam że może to być fajny przykład  makijażu dobrego dla konkretnego typu oczu. Wybrałam fiolety, ale Anahi często nosi również brązy. Możecie dowolnie zamieniać kolory na takie, które bardziej Wam pasują i postępować według tutorialu. Makijaż jest prosty, ale nie będzie pasował do każdego typu oczu.

Już tłumaczę o co chodzi:) Jak widzicie na zdjęciach niżej, Anahi ma bardzo dużą przestrzeń powieki ruchomej. Dlatego może sobie pozwolić na grubą kreskę i mocne obramowanie linii rzęs. Decyduje się na nie praktycznie za każdym razem i jest to bardzo charakterystyczna część jej makijażu.

Jeśli również jesteście posiadaczkami takiego typu oczu, ten makijaż jest stworzony dla Was. Ja, aby uzyskać więcej miejsca i powieki ruchomej musiałam użyć tasiemek do oczu:)

Jeśli Wasza powieka ruchoma jest mniej widoczna, spróbujcie skupić się na tym aby Wasza kreska była cieńsza. To powinno pomóc:)




  
  




Zaczęłam do pokrycia całej powieki matowymi fioletami z paletki H&M. Rozświetliłam również kącik, jeśli macie blisko osadzone oczy też powinnyście to zrobić:)

Troszkę mieszałam kolory na powiece, tak by uzyskać delikatny efekt.



  




Sięgnęłam po czarną kreskę i obrysowałam nią oko. Później zaczęłam lekko ją rozcierać i wycieniowałam ją śliwkowym matem z paletki Au Naturel.
Zaznaczyłam linię wodą na czarno, dolną powiekę również rozblendowałam śliwką i dodałam troszkę cielistej brzoskwini.

Jeśli macie blisko osadzone oczy, uważajcie z zaznaczaniem na czarno wew. kącików. To optycznie silnie je zbliży. Jeśli Wasze oczy są szeroko rozstawione, jest to jak najbardziej wskazane.


  




Sięgnęłam po śliwkę i czerń z Au Naturel i wycieniowałam zew. kącik wychodząc lekko w górę. Na pracę nad tym odcinkiem warto poświęcić najwięcej czasu , aby wszystko ładnie się połączyło.






Dodałam sztuczne rzęsy i pomalowałam je razem z własnymi. Użyłam tuszy Lovely i przykleiłam tasiemki. Niżej możecie zobaczyć jak wygląda skończone oko.
Na twarzy mam podkład Annabelle Minerals, ich korektor, róż Ives Rocher, średnia morela.








Mam nadzieję że makijaż jakoś zainspiruje do eksperymentów te z Was, które mają duże oczy, wypukłą powiekę ruchomą, lub szczególnie dużo miejsca w tym obszarze i nie wiedzą co z tym zrobić;)
Taka budowa oka daje ogromne możliwości i warto z tego skorzystać.



Zapraszam również do wysyłania zgłoszeń, jeśli chcecie wygrać domowy depilator 'laserowy' Phlilips Lumea:) Formularz już działa poprawnie:) KLIK


buziaki

Alina




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Obsługiwane przez usługę Blogger.